Zmieleni.pl: jeśli nie JOW, to co nam, oszukanym po raz kolejny, zostaje?

Zmieleni.pl: jeśli nie JOW, to co nam, oszukanym po raz kolejny, zostaje?

Nie zachęcam nikogo do wstępowania w szaleństwo rewolucji, bo rewolucje, jakie Europa zna – zawsze były krwawe i nie rozwiązywały żadnych problemów, lecz przysparzały nowych, jeszcze trudniejszych.

Bojkot nie jest rewolucją, jest narzędziem dopuszczonym przez demokrację, gdy inne mechanizmy tej demokracji zawodzą. Jest swoistym oddolnym referendum-komunikatem w stronę klasy rządzcej „Nie chcemy was. Wszystkich!”. Jest krzykiem w obronie demokracji i podmiotowości człowieka.

Z pewnością nie jest jednak – jak by się mogło wydawać – opowiedzeniem się za anarchią.

Nie ma obecnie dla Polski i polaków rzeczy ważniejszej, niż JOW! Dopóki tego nie osiągniemy, pozostaniemy w łapach aparatów partyjnych, które to aparaty w skutkach swych działań dla nas niczym się od siebie nie różnią. Ich cechą bowiem wspólną jest POTRZEBA TRWANIA.

W jaki sposób MY możemy to ich trwanie przetrwać? Oraz PRZERWAĆ je, nie łamiąc obowiązującej konstytucji? Musimy domagać się zmiany konstytucji. Zmiany w kierunku wprowadzenia zapisu umożliwiającego wybory parlamentarne wg ordynacji większościowej w jednomandatowych okręgach wyborczych, zwanych w skrócie JOW.

Albo też domagać się od konstytucjonalistów takiej wykładni zasady proporconalności, która nie wyklucza JOW. To jest możliwe na gruncie istniejącej konstytucji.

A więc – REFERENDUM!

Marnie bowiem oceniam szanse, by jakikolwiek parlament stworzony przez oligarchów partyjnych przegłosował JOW-y „za dobrowolca”, z własnej, nieprzymuszonej woli.

JOW jednak będzie jak bezzębny tygrys, jeśli nie wyposaży się tej ordynacji w autonomiczny mechanizm odwoływania deputowanego, który zawiódł oczekiwania wyborcy albo – co gorsza – sprzeniewierzył się podstawowym normom etycznym definiującym człowieczeństwo. Celowo nie używam tutaj wypranej z wszelkiego znaczenia formuły „etyka posła” czy szerzej – parlamentarzysty. To jest dopiero pole do jakże twórczych interpretacji! Te wszystkie „wypaczone intencje”, przekłamania dziennikarskie, owe słowa wyrwane z kontekstu i inne, podobne wywijasy i kruczki, mające jednego czy drugiego skompromitowanego bydlaka „wyślizgać” od odpowiedzialności za słowa i uczynki… Rzygać się chce.

Powstałe na zamówienie określonych gremiów i środowisk ”etyki branżowe” są pochodną sejmowego szamba. A mamy przecie pod dostatkiem wszelakich „etyk”, zaczynając od adwokatów, sędziów i innych prawników, poprzez lekarzy, urzędników, policjantów, nauczycieli itd. Mnie uczono, że etyka jest… JEDNA! Zachowanie jest etyczne, albo takim nie jest, bez względu na to, kto się „zachował”. Tak mówią najwięksi klasycy filozofii i myśli społecznej w Europie. Jedni opierają fundamenty etyczne na wartościach chrześcijańskich, inni czerpią je z innych źródeł, lecz w wyniku poszukiwań dochodzą do podobnych konkluzji. Etyczne jest to, co nie czyni krzywdy drugiemu lub innym. To bardzo pojemna definicja ale też nie wolno jej naciągać, bo wówczas ETYKA zmienia się w „etykę poselską”, lekarską i inne. Staje się zaprzeczeniem i karykaturą samej siebie. Amen.

Czytałem gdzieś wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, gdzie mówi, że on i jego partia poparliby jedynie taką zmianę w Konstytucji, która pozwalałaby partii wygrywającej parlamentarne wybory uzyskać w sejmie 50%+1 mandatów, co stanowiłoby niezbędną dla samodzielnego rządzenia większość i w takim, kalekim i cwaniackim sensie byłyby to wybory „większościowe”. Na zasadzie: czego drzecie mordę, chcieliście wyborów wg ordynycji „większościowej”? No to macie. Wygraliśmy i rządzimy! SAMI! Bez koalicjanta i niewygód z nim związanych.

Ale mnie idzie o takie wybory, gdy ja będę mógł korzystać w sposób rzeczywisty z mojego, zapisanego mi w konstytucji, czynnego i biernego prawa wyborczego. Tak wyposażony oddam swój głos na tego, kogo świetnie znam z uczynków, kogo szanuję i komu ufam, ponieważ nie jest „komandosem”, którego jego partia „zrzuciła” w moim okręgu na dwa, trzy dni przed wyborami, nie zapominając wcześniej o umieszczeniu jego nazwiska na najwyższej pozycji listy wyborczej. Przepraszam, że tak „kawę na ławę”, ale widać tak trzeba, byśmy po prawie dwustu latach nauczania, jak państwo zwalczać, przypomnieli sobie, że oto mamy już wolny kraj i suwerenne państwo, które mamy obowiązek współtworzyć, dbać o jego dobro i wizerunek na arenie międzynarodowej. Nie ruszymy naszych spraw z miejsca tak długo, jak długo kaleka konstytucja będzie promowała TRWANIE, i to trwanie bez realnej kontroli po stronie wyborcy, bez prawa odwołania posła, gdy nie spełnia oczekiwań i nadziei swych wyborców.

Jeden okręg – jeden mandat a wygrywa najlepszy a nie ten, kto ma mocnych kumpli w stolicy.

Nie finansujmy z naszych kieszeni kampanii partii politycznych, bo to największy z możliwych przekręt. Wybierajmy w sposób godny i tylko godnych naszego zaufania kandydatów. A wówczas szybko okaże się, jakich wspaniałych ludzi mamy pośród swych sąsiadów, znajomych itd. Można to zmienić w oczekiwanym przez nas kierunku.

Powszechny bojkot wyborów parlamentarnych – to także dobry sposób, by wysłać dzisiejszemu „obozowi władzy” czytelny komunikat: Wam, chłopcy, już dziękujemy! Możecie wracać do piaskownicy.

Możemy to zrobić, ponieważ bojkot jest w demokracji równoprawnym narzędziem kształtowania życia politycznego, często jedynym dostępnym.

Bojkot jednak z wielu innych względów ma u nas znikome szanse powodzenia. Udaje się on prawie wyłącznie tam, gdzie idzie o protest przeciw władzy obcej, ustanowionej przez wrogie państwo czy klan plemienny. W demokracjach o dłuższej tradycji, w miarę już stabilnych zawsze znajdzie się grupa, która w imię partykularnych interesów bojkotu nie podejmie. Decyduje jednak dolny limit liczby głosujących, poniżej którego wybory w danym kraju uznaje się za nieważne z powodu braku reprezentatywności.

Przyznam, że pojęcia nie mam, jak taki limit wygląda w Polsce i czy jest w ogóle zdefiniowany. Konstytucja o tym milczy, ordynacja także (albo nie doczytałem się). A to przecież ważna wiedza. Jeśli ktoś wie, niechaj się taką wiedzą podzieli.

Związki partnerskie, KRUS-y, reformy systemu opieki zdrowotnej, finansów publicznych, drogi, autostrady, to wszystko i jeszcze o wiele więcej, MOŻE zaczekać! Przez ostatnie 20 lat niczego innego nie robiło, tylko czekało, więc rok jeszcze wytrzyma. Bo wszystkie te reformy w takiej Polsce, jaka jest, nie mają najmniejszych szans na realizację. O problemach tych zaczyna być głośno, gdy trzeba dowalić politycznej konkurencji, wiesza się te sprawy jako hasła na bilboard’ach po to, by nazajutrz po wyborach „na śmierć” o nich zapomnieć.

Państwo zorganizowane na fundamencie JOW nie będzie państwem idealnym, bo takie nie istnieje.

Ale będzie to państwo o wiele lepsze i o wiele silniejsze.

Dlatego potrzebujemy JOW. Dwadzieścia lat naprawiania, łatania państwa „po poprzednikach” czyni z nas pośmiewisko w Europie a mnie to osobiście bardzo przeszkadza. I nie tylko to!

By: Pan_JOWialski

 

Źródło: Zmieleni.pl