Rewolucja w świadomości

koliber krakówMarksizm przegrał na polu ekonomicznym. To nie było zresztą nic niespodziewanego. System, który zakładał ekonomię rodem z Księżyca, w dziedzinach produkcji czy dystrybucji mógł tylko przegrać. Ale realia społeczne to coś dużo więcej, niż tylko ekonomia. Wizerunki czerwonych zbrodniarzy okazują się być czymś „fajnym” i wartym sprzedawania.

Marcin Chmielowski

To może rzecz jasna dziwić, jeśli patrzylibyśmy na otaczający nas świat tylko z perspektywy ekonomicznej. Po co bowiem powielać podobizny ludzi, którzy gdyby mogli wstać z grobów, znacjonalizowaliby i oddali pod władzę proletariatu (czyli kasty urzędników, która będzie w jego imieniu zarządzać) środki produkcji okrutnych kapitalistów? Najwyraźniej lewica w sposób doskonały odrobiła lekcję zadaną przez Antonio Gramsciego, zdobywając sporo władzy kulturowej nad konsumentami. A w konsekwencji też producentami. O tym, że tak właśnie się stało, wiemy przecież nie od dziś. Gorzej jest z przeciwdziałaniem takiemu stanowi rzeczy.

Doraźną i wcale skuteczną metodą zwalczania symboliki komunistycznej są bojkoty konsumenckie. Nie tak dawno temu udało się, dzięki zupełnie spontanicznej akcji, nakłonić sieć odzieżową C&A do wycofania podkoszulków z wizerunkiem Ernesto „Che” Guevary. Ten idol zbuntowanej młodzieży zasłynął z tak bezkompromisowych stwierdzeń jak: „zabijanie sprawia mi prawdziwą przyjemność”, czy „nie trzeba mi dowodu, aby rozstrzelać człowieka. Potrzebuję jedynie dowodu, że koniecznym jest go rozstrzelać!”. Trudno podejrzewać menadżerów C&A o komunizm. Po prostu chcieli sprzedać coś, co znajdzie wzięcie u nastolatków.

Dość podobną, choć jednak bardziej niebezpieczną prezentację wizerunku dziarskiego rewolucjonisty można oglądać w Krakowie. Jedna ze szkół nauczająca języka hiszpańskiego, szkoła El Abanico, chwali się na swojej stronie tym, że jedna z ich sal wykładowych nosi imię Guevary. Utrwalanie pamięci o „Che” w kontekście nauki, zdobywania wiedzy, poznawania świata jest właśnie tym, co czyni taką ekspozycję bardziej niebezpieczną. I tym bardziej musi wzbudzić protest. Stowarzyszenie KoLiber oddział Kraków koordynuje więc akcję konsumenckiego bojkotu wymierzonego w szkołę.

Obiekt bojkotu wydaje się być nietypowy, ale tylko na pierwszy rzut oka. Przecież członkowie Stowarzyszenia działają na rzecz promocji wolnego rynku. Stąd też akcja wymierzona w prywatną instytucję może budzić zdziwienie i u niektórych osób o niej poinformowanych faktycznie je wzbudza. Bo przecież szkoła jest prywatna i suwerenna w swoich decyzjach. Oczywiście, że tak jest. Ale konsumenci też są suwerenni. I mogą wybierać. Dlaczego więc nie poinformować ich o tym, że ucząc się w El Abanico pośrednio popierają ludzi, którzy nie widzą nic złego w honorowaniu mordercy? Czy w Krakowie nie ma innych miejsc, w których można poznawać język hiszpański? Oczywiście, że są. I ich właściciele niekoniecznie chcą zbijać kapitał na szafowaniu bardzo wątpliwą spuścizną komunistycznej rewolucji.

Należy pamiętać o granicach takiego protestu. Bojkot konsumencki może opierać się tylko na tych mechanizmach, które są dostępne w logice wolnego rynku – czyli mechanizmach opartych o dobrowolność. To oznacza, że sądową batalię związaną z udowodnieniem publicznego gloryfikowania systemów totalitarnych niejako z automatu stawiamy poza nawiasem działań, które można podjąć. Pozostaje informowanie i przekonywanie. I systematyczne odwojowywanie przestrzeni publicznej. Wolnorynkowo nastawieni społecznicy muszą pokazać, że potrafią zorganizować protest oczyszczający wolny rynek z wizerunku człowieka, który wolność miał za nic.

Konsumpcja ma przecież też wymiar społeczny, można ją więc uczynić narzędziem w zdobywaniu miejsca dla tych poglądów, które z komunizmem nie chcą mieć nic wspólnego. Być może nie uda się wygrać walki o kulturę bez świadomych konsumentów, czyli inaczej pisząc – być może najlepszym sposobem na wyrugowanie kulturowego marksizmu jest nakłonienie konsumentów do tego, aby osobom – świadomie lub nie – gloryfikującym marksizm nie dawać zarobić. Najwyższy czas o to zadbać i pokazać, że wesoły rewolucjonista w berecie to tak naprawdę herold totalitarnego systemu.

Marcin Chmielowski

 

Źródło: Mysl24.pl